niedziela, 15 września 2024

Timokleja, odwaga i spryt

Bratem Timoklei był Theagenes, ostatni dowódca Świętego Zastępu, elitarnego oddziału armii tebańskiej. W krwawej bitwie pod Cheroneją macedońska armia dowodzona przez króla Filipa i jego syna Aleksandra, zwanego później Wielkim, pokonała walczące o wolność sprzymierzone oddziały Greków pod przywództwem Aten i Teb. Szyki greckie zostały rozbite, wojsko rzuciło się do ucieczki. Tylko żołnierze Świętego Zastępu utrzymali pozycję. Otoczeni przez przeważające siły wrogów, odmówili poddania się i zginęli.

Grecja utraciła niepodległość, ale nie została poskromiona.

Kiedy dwa lata później Filip zginął w zamachu, w Tesalii, w Ilirii i w Tracji wybuchły powstania. Młody król Aleksander pospiesznie zebrał wojska i wyruszył poskramiać buntowników. Tymczasem greckie miasta-państwa wykorzystały to, że Aleksander był zajęty wojowaniem na północy, i ogłosiły niepodległość. W Tebach mieszkańcy zabili miejscowych oficerów macedońskich i oblegli cytadelę, gdzie stacjonował garnizon okupantów. Obawiając się całkowitej utraty kontroli nad Helladą, Aleksander pospiesznie przybył z północy z wojskiem, rozłożył się obozem pod miastem, po czym rozpoczął pertraktacje z obrońcami, w zamian za pokój żądając poddania się i wydania przywódców buntu. Bezskutecznie. Po trzech dniach przygotowań wydał rozkaz do szturmu. Podczas walk Macedończykom udało się wtargnąć do miasta. Rozpoczęły się walki uliczne, rzezie i rabunek.

Kiedy bowiem nad Tebańczykami zapanował Aleksander, a żołnierze, którzy wraz z nim nadeszli, rabowali to jedne, to drugie obszary miasta, zdarzyło się, że dom Timoklei zagarnął człowiek nie zacny i miły, lecz rozpustnik i głupiec. Dowodził on jakimś oddziałem trackim i nosił to samo imię, co król, lecz był zupełnie do niego niepodobny. Nie miał bowiem względu ani na pochodzenie, ani na sposób życia kobiety, skoro, opiwszy się winem, rozkazywał jej po uczcie, by spędzała z nim noc. I nie był to koniec. Wypytywał także, czy ukryła gdzieś złoto i srebro, raz grożąc przy tym, że ją zabije, raz obiecując pozycję, jaką ma każda żona. Ona zaś, chwytając okazję, którą stworzył swoimi pytaniami, rzekła: »Czemuż zamiast żyć, nie mogłam umrzeć przed tą nocą, abym ustrzegła chociaż ciało przed tym bezmiarem hańby, gdy już wszystko zostało zrabowane. Lecz stało się, i jeśli muszę cię nazywać opiekunem, panem i mężem, skoro bóg to zsyła, nie pozbawię cię twojej własności. Widzę bowiem, że jestem zdana na twoją łaskę. Miałam ozdoby na ciele i srebro w pucharach, było też trochę złota i monet. Gdy miasto zostało zdobyte, rozkazałam służącej, by wszystko zabrała i wyrzuciła, a raczej, by wrzuciła do studni bez wody. Niewielu o tym wie, gdyż studnia ma pokrywę i drzewo otacza ją cienistym kręgiem. Weź to i bądź szczęśliwy, dla mnie ozdoby te będą znakami i dowodami szczęścia i wspaniałości mojego domu«.

Gdy Macedończyk to usłyszał, nie czekał świtu, lecz natychmiast poszedł na miejsce prowadzony przez Timokleę. Rozkazał zamknąć ogród, by nikt się nie dowiedział, i zszedł na dół studni w samym chitonie (koszuli z krótkimi rękawami, noszonej pod pancerzem). Prowadziła go nienawistna Kloto (jedna z Prządek, bogini losu ludzkiego), mszcząc się za pomocą stojącej na górze Timoklei. Gdy ta poznała po głosie, że dotarł już na dół, zaczęła wrzucać stosy kamieni, a pomagały je staczać służące, aż przykryły go i zasypały.
[Plutarch, „O cnotach kobiet” 24; tłum. Julia Szymańska]

W innym swoim tekście Plutarch podaje nieco odmienną wersję zabicia trackiego dowódcy:

Następnie, gdy Trak pochylił się i zaglądał do studni, podeszła z tyłu i wepchnęła go, rzucała w niego kamieniami i zabiła.
[Plutarch, „Żywoty sławnych mężów. Aleksander”, XII 3]
Elisabetta Sirani: Tomokleja zabija kapitana Aleksandra Wielkiego
Elisabetta Sirani: „Tomokleja zabija kapitana Aleksandra Wielkiego”, 1659;
Muzeum Capodimonte w Neapolu.

Dalszy ciąg historii z Plutarcha nasz rodzimy autor własnymi słowami tak opowiada:

Co gdy się nazajutrz ogłosiło, pojmano Timoklią i wiedziono przed króla. Król, bacząc w niej tak z urody, jako i z twarzy powagę jakąś, pytał jej, co by zacz była; która mu w te słowa odpowiedziała: Jestem Timoklia, siostra Teagenowa, który, niedawno zwiodłszy bitwę z wami o wolność wszytkiej Grecyjej, jest zabit, abyśmy my tego były uszły, co dziś cierpiemy. A iżem ja tę lekkość (=upokorzenie, hańbę) dziś popaść musiała, która na mój ród nigdy nie przychodziła, śmierci namniej się nie zbraniam; bo wolę umrzeć, niźli takiej drugiej nocy czekać, jeślibyś ty tego zbronić nie chciał. Dziwował się król i sercu, i baczeniu onej poważnej białejgłowy i kazał wywołać, aby od tego czasu żaden gwałt się nie dział uczciwym domom. A Timoklią wolno puścił i rozkazał, aby i ona sama, i wszyscy krewni jej bez szkody wszelakiej byli.
[Jan Kochanowski, „Wzór pań mężnych”]

czwartek, 12 września 2024

Mrówki i złoto

Inni zaś Indowie sąsiadują z miastem Kaspatyros i z paktyickim krajem i mieszkają w porównaniu z resztą Indów na północ (…) ci właśnie wyprawiają się na poszukiwanie złota; w tych bowiem stronach jest pustynia piaszczysta. W tej więc pustyni i w tych piaskach są mrówki, mniejsze co do wielkości od psów, ale większe od lisów. (…) Te mrówki budują sobie pod ziemią mieszkanie i wykopują przy tym piasek, w ten sam sposób jak mrówki u Hellenów; są też do nich z wyglądu bardzo podobne. Wykopywany zaś piasek zawiera w sobie złoto. Otóż za tym piaskiem wyprawiają się na pustynię Indowie. Każdy zaprzęga trzy wielbłądy, z prawej i lewej strony samca na linie, żeby go ciągnąć z boku, a samicę w środku. Na nią sam wsiada, postarawszy się wprzód, aby ją przed zaprzężeniem oderwać od najmłodszych źrebiąt. Wielbłądy Indów nie ustępują koniom w chyżości, a prócz tego o wiele są zdatniejsze do dźwigania ciężarów. (…)

Otóż Indowie, sprzągłszy w ten sposób wielbłądy, ruszają po złoto z tym obliczeniem, aby przystąpić do grabieży w chwili największego upału; bo przed upałem chowają się mrówki pod ziemię. (…)

Skoro więc Indowie przybędą na to miejsce ze skórzanymi workami, napełniają je złotym piaskiem i pędzą jak najszybciej z powrotem; bo mrówki, poznając ich zaraz po zapachu, jak mówią Persowie, biegną za nimi. A szybkości mrówek nie dorówna podobno żadne inne zwierzę, tak że gdyby Indowie nie zyskali na drodze w czasie, gdy one się gromadzą, żaden z nich nie pozostałby przy życiu. Otóż samce wielbłądów, jako słabsze w biegu od samic, odwiązuje się, gdy się powoli wloką, jednak nierównocześnie obydwa; samice natomiast, pamiętając o pozostawionych w domu źrebiętach, nie pozwalają sobie na żadną opieszałość. W taki to przeważnie sposób Indowie zdobywają złoto, jak twierdzą Persowie; inne, w mniejszej ilości, uzyskują z kopalń swego kraju.
[Herodot, „Dzieje” III 102-105, tł. Seweryn Hammer]
Mrówki indyjskie wykopujące złoto, Münster, Cosmographia, 1550
Mrówki indyjskie wykopujące złoto, Münster, „Cosmographia”, 1550.

poniedziałek, 9 września 2024

Wiedźmy wiedzą

Babcia się uśmiechnęła.
— Otóż to. To jedna z form magii, naturalnie.
— Co? Wiedzieć o czymś?
— Wiedzieć o tym, o czym inni nie wiedzą.
[Terry Pratchett, „Równoumagicznienie”; przeł. Piotr W. Cholewa]

środa, 4 września 2024

Tajemniczy wynalazek

Starożytni Egipcjanie nazywali swoją ojczyznę Kemet, czarna ziemia. Użyźniane corocznymi wylewami rzeki, nanoszącymi muł rzeczny, urodzajne pola uprawne odbijały się ciemną barwą od płowych skał i piasków pustyni okalających dolinę Nilu.

Na początku czerwca, kiedy jasny Sotis, Syriusz, po długiej nieobecności na niebie zaczynał ponownie pojawiać się nad wschodnim horyzontem, rzeka przybierała. Płynąca z południa fala wyczekiwanej powodzi docierała do Elefantyny, Słoniowej Wyspy na Nilu, przy granicy Egiptu i Nubii. W ciągu paru tygodni osiągała wlot kanału łączącego rzekę z wielką, żyzną oazą Fajum na zachodzie i docierała do Memfis, dawnej stolicy na granicy Doliny i Delty, 700 km od Elefantyny. Przez miesiąc grunt powoli nasiąkał wodą. Potem Nil występował z brzegów, zatapiając równinną część doliny. Poziom wody rósł dalej, aż cała dolina zamieniała się w długie, płytkie jezioro, usiane niskimi wyspami wzniesień, na których leżały wioski i miasta. Gdy wylew ustępował, około września lub października, pozostawiał na polach uprawnych osady gęstego, wilgotnego mułu. Nadchodziła pora zasiewów.

Niekiedy wylew był bardzo duży, niszczył wioski, groble i kanały. Czasami był bardzo niski, wówczas krajowi groził nieurodzaj i głód… Tak zdarzyło się przez trzy kolejne lata za panowania Ptolemeusza III Euergetesa, w połowie III wieku p.n.e. Na szczęście jeden z mieszkańców Apollinopolis Magna, jak w okresie grecko-rzymskim nazywano miasto Edfu, wiedział, jak zaradzić kłopotom:

Królowi Ptolemeuszowi pozdrowienia przesyła Filotas 𝘱𝘺𝘳𝘴𝘶𝘳𝘰𝘴, osadnik z miasta Apollina (Apollinopolis Magna). Ponieważ obecnie, co się zdarza od dawna, wylew jest o wiele za mały, pragnę oznajmić ci, królu, o pewnym urządzeniu (μηχανή), które tobie nie wyrządzi żadnej szkody, a całemu krajowi przyniesie zbawienie. Ponieważ rzeka nie wylała od trzech lat, susza doprowadzi do głodu tak wielkiego, że [uszkodzony opis katastrofalnych skutków suszy] ale jeśli zechcesz, nastąpi wielka obfitość.

Proszę cię więc, królu, jeśli taka jest twa wola, rozkaż strategowi Aristonowi, by wydał mi prowiant na 30 dni i niezwłocznie wyprawił mnie do ciebie [luka] petycję, aby, o ile zechcesz, zasiew wzrósł natychmiast. Dzięki Twojej decyzji w pięćdziesiąt dni w Tebaidzie będą obfite zbiory.

Niech ci się dobrze wiedzie.

Filotas, z pochodzenia Macedończyk, trafił do Edfu jako osadnik wojskowy, a nazwa jego funkcji: 𝘱𝘺𝘳𝘴𝘶𝘳𝘰𝘴, dosłownie „palący ogień”, oznacza, że zajmował się przekazywaniem sygnałów przy pomocy ognia. Czym było tajemnicze urządzenie, które miało w tak krótkim czasie zapewnić obfite zbiory? I dlaczego wynalazca nie napisał o swoim pomyśle nic bliższego?

Odpowiedź na drugie pytanie jest znacznie prostsza. Petycja do króla musiała zostać przekazana drogą urzędową, za pośrednictwem lokalnych władz, a Filotas zapewne obawiał się, że któryś z urzędników po przeczytaniu dokumentu mógłby przywłaszczyć sobie jego pomysł. Trudno jednak powiedzieć, na czym miałby on polegać.

Początkowo Egipcjanie przynosili wodę ogrodów prostym sposobem, używanym później w Europie przez setki lat: w garnkach, które zawieszano parami na końcach nakładanych na ramiona drewnianych nosideł. Taka metoda nadawała się do podlewania niewielkich poletek warzywnych, kwietników lub sadów poza zasięgiem wylewu. Nie wystarczała jednak do nawadniania pól, na których uprawiano zboże lub len.

W czasach Nowego Państwa pojawiło się wydajne urządzenie do nabierania i przenoszenia wody w inne miejsce: rodzaj żurawia, używanego w Egipcie do dziś i znanego tam pod arabską nazwą 𝘴𝘻𝘢𝘥𝘶𝘧. Szaduf wykorzystuje zasadę dźwigni. Zbudowany jest z pionowej ramy, w postaci pojedynczego słupa lub filaru albo dwóch słupów połączonych poziomą belką, do której przymocowano długi drąg, z obciążnikiem z kamieni lub gliny na jego krótszym końcu i zawieszonym na żerdzi bądź na sznurze kubłem albo skórzanym workiem z drugiej strony. Ciągnąc za sznur, ściąga się kubeł w dół i zanurza w rzece lub innym zbiorniku. Gdy napełni się wodą, sznur popuszcza się, przeciwwaga opada i kubeł sam podnosi się w górę. Wówczas obraca się drąg wokół poziomej osi i opróżnia kubeł. Nawadnianie ogrodu przy użyciu takiego żurawia przedstawia malowidło ścienne z grobowca rzeźbiarza Ipui, artysty z czasów Ramzesa Wielkiego.

nawadnianie ogrodu, malowidło z grobowca rzeźbiarza Ipui
Nawadnianie ogrodu, malowidło z grobowca rzeźbiarza Ipui, XIII w. p.n.e.

Dużo później, za panowania macedońskiej dynastii Ptolemeuszów pojawiło się w Egipcie nowe, mechaniczne urządzenie używane w rolnictwie: koło z naczyniami do czerpania wody, znane pod arabską nazwą 𝘴𝘢𝘬𝘪𝘫𝘢 i nadal spotykane w Egipcie. Składa się z pionowego koła z przymocowanymi na obwodzie wieloma czerpakami, połączonego wałem napędowym z kołem poziomym, które obraca chodzący w kieracie wół. Kubły na obracającym się pionowym kole zanurzają się w wodzie, czerpią ją, a następnie, po wzniesieniu do góry, wlewają do kanału prowadzącego na pole. Czy to właśnie chciał zaproponować królowi Filotas? A może chodziło o śrubę Archimedesa?

W każdym razie termin 50 dni na wdrożenie wynalazku i uzyskanie obfitych zbiorów wydaje się nierealistyczny. Być może Filotas był fantastą, a jego pomysł nie miał sensu? Papirus z podaniem odnaleziono w domu mieszkalnym w Edfu, gdzie został napisany; nie wiemy, czy propozycja kiedykolwiek dotarła do króla. Na dokumencie brak urzędowych adnotacji, jakie zawsze robiono na wpływających pismach. Być może była to kopia, którą pozostawił sobie wynalazca, a może ktoś rozsądniejszy wyperswadował mu przedstawienie królowi „genialnego pomysłu” i petycja nigdy nie została wysłana.


Cytat wg Adam Łukaszewicz, „Król i wynalazca czyli cud w Edfu”, Światowit, T. XLI, fasc. A (1998), s. 61-68.