środa, 30 kwietnia 2025

Tylko na ziemi są kwiaty i pieśni piękne

Raz tylko przychodzimy na ziemię,
książęta Chichimeków.
Radujcie się, układajcie kwiaty.
Tylko przez chwilę jesteśmy na ziemi.
(…)
Dokąd zmierzamy? Dokąd odchodzimy?
Czy tam będziemy martwi,
czy żyli znowu?
Gdzie nikt nie umiera? Czy jest takie miejsce?

Tylko na ziemi
są kwiaty i pieśni piękne:
całe nasze bogactwo i ozdoba nasza.
Radujcie się!

[Poemat aztecki z XVI-wiecznego zbioru „Cantares Mexicanos”]

Macuilxochitl grający i śpiewający, Codex Borbonicus, fragment karty 4
Codex Borbonicus, fragment karty 4

Siedząca na stołku postać to Xochipilli (wym. Szoczipili), Książę Kwiatów, aztecki bóg radości, miłości, kwiatów, poezji i śpiewu, tutaj występujący pod swoim kalendarzowym przydomkiem Macuilxochitl (Makuilszoczitl), Pięć Kwiatów. Macuilxochitl gra na bębnie i śpiewa. Śpiew symbolizują wydobywające się z jego ust i unoszące się w powietrzu charakterystyczne kształty, przypominające schematycznie przestawione zawirowania wiatru lub dymu. Oznaczają one w manuskryptach azteckich mówienie, wypowiadane słowa. Duży rysunek tego symbolu zwieńczony kwiatem podkreśla, że Xochipilli śpiewa pieśń.

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Owoce dla taty

Justos syn Platona pozdrawia swego ojca! Posyłam Ci pełen kosz, który zawiera trzy miary fenickich (owoców) i dwadzieścia pięć (sztuk) perskich. Wcześniej wysłałem ci to samo w innym koszu. Tym razem dołączam etykietę z napisanym Twoim imieniem, żeby było wiadomo. Bywaj zdrów!
[Egipt, II wiek n.e.; British Library, papirus 2104]

Fenickie owoce, w oryginale φοινικια, to daktyle, owoce palmy, która obecnie nosi międzynarodową łacińską nazwę botaniczną Phoenix dactylifera, dosłownie daktylowiec fenicki.

Perskie owoce, w oryginale περσικὰ, to inaczej ,,perskie jabłka”, jak je nazywali Rzymianie, czyli brzoskwinie, owoce drzewa brzoskwini zwyczajnej, Prunus persica (śliwa perska).

środa, 23 kwietnia 2025

Pożytki z dezertera

Urodził się w Londynie jako James Lewis. Jego ojcem był iglarz, rzemieślnik wytwarzający igły. Matka pochodziła ze wsi, jej rodzina pracowała na roli. Po ukończeniu szkoły średniej, gdzie nauczył się francuskiego i liznął nieco łaciny i greki, podjął pracę jako oficjalista u agenta ubezpieczeniowego. Kiedy miał 21 lat, pokłócił się z ojcem i w gniewie zaciągnął się do armii. Szczególnej armii.

Władzę kolonialną nad Indiami w imieniu Korony sprawowała wielka prywatna korporacja zrzeszająca angielskich inwestorów: Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. Jej potęga wyrosła z przyznanego jej przywileju monopolu na handel z Indiami, wspartego później prawem do pobierania podatków, zawierania sojuszy politycznych i wypowiadania wojen. Kompania bowiem nie tylko zatrudniała licznych urzędników, potrzebnych do zarządzania posiadłościami kolonialnymi, ale też utrzymywała własną armię.

Służba w Indiach nie była łatwa: gorący klimat, niewygody, tłumienie rozruchów i powstań miejscowej ludności… James Lewis miał szczęście, bo nieczęsto zdarzało się, żeby ktoś z jego wykształceniem trafił do wojska jako szeregowy kanonier. Oficerowie starali się dawać mu prace biurowe, a zdarzyło się nawet, że generał powierzył mu katalogowanie okazów fauny do publikacji. Nie wiadomo więc, co go skłoniło do nagłej decyzji. Po pięciu latach służby, 4 czerwca 1827, razem z kolegą z oddziału, Richardem Potterem, „samowolnie oddalił się z miejsca zakwaterowania” i już nie wrócił. Uciekli na zachód, wspólnie podróżowali przez Radżastan, a kiedy dotarli do doliny Indusu, każdy poszedł w swoją stronę. Lewis wędrował z biegiem rzeki, przez tereny dzisiejszego Pakistanu i pogranicza Afganistanu. Przekroczył przełęcz Chajber w górach Hindukusz i z okolic Kabulu udał się na południe, w stronę Kandaharu, po czym zawrócił do doliny Indusu. Po trzech latach wędrówek wrócił do Indii. Obawiając się, że może zostać pojmany za dezercję, przedstawiał się jako Charles Masson i opowiadał, że jest Amerykaninem z Kentucky, który przywędrował pieszo z Europy przez Persję i Afganistan. Pod tym nazwiskiem przeszedł do historii.

Podczas podróży szczególnie interesowały go miejscowe podania, zabytki przeszłości, starożytne miejsca i artefakty. Wiosną 1829 roku jako pierwszy Europejczyk zobaczył i opisał ruiny starożytnego miasta w pobliżu wioski Harappa na terenie dzisiejszego Pakistanu:

Za obozem widniał duży, okrągły kopiec, a na zachodzie nieregularne, skaliste wzniesienie zwieńczone pozostałościami budynków, fragmentami murów z niszami (…) Wieczorem wspięliśmy się na okrągły kopiec. Na szczycie było dość miejsca, aby zmieścić naszą grupkę i konie. Nie sposób było przyglądać się scenerii przed nami i patrzeć na ziemię pod naszymi stopami, nie dostrzegając, że wszystko to pasuje do Sangali z opisu Arriana: murowana forteca z jeziorem, a raczej bagnem, w północno-wschodnim narożniku; wzgórze, chronione potrójnym rzędem rydwanów i bronione przez Katajów, zanim pozwolili się zamknąć wewnątrz murów; rów między wzgórzem a fortecą, którym domknięto oblężenie miasta i skąd skierowano przeciwko niemu machiny. Dane Arriana są bardzo szczegółowe i trudno, żeby błędnie odnosiły się do Haripah, której położenie również idealnie pokrywa się z tym, co na podstawie wnioskowania musimy przypisać Sangali.
[Charles Masson, „Narrative of Various Journeys in Balochistan, Afghanistan and the Panjab”]

Masson mylił się jednak. Nie były to ruiny Sangali, obleganej i zdobytej przez Aleksandra Wielkiego podczas wyprawy do Indii, ale szczątki miasta starszego o tysiąc, a nawet o tysiące lat. Harappa została odkopana i tym razem poprawnie zidentyfikowana jako miasto z epoki brązu w roku 1921, podczas badań prowadzonych przez Indyjską Służbę Archeologiczną, a jej znaczenie zrozumiano dopiero po odkryciu kilka lat później Mohendżo Daro, innego miasta starożytnej cywilizacji doliny Indusu, istniejącej w okresie ok. 3000–1300 p.n.e.

Opowieści Massona o jego wędrówkach, miejscowych zwyczajach i sytuacji w odwiedzanych regionach zainteresowały Kompanię Wschodnioindyjską, która coraz bardziej niepokoiła się o bezpieczeństwo zachodnich granic Indii, ale niewiele wiedziała o tym, co się dzieje w Afganistanie. Pewien dociekliwy urzędnik Kompanii odgadł przeszłość Massona i przedstawił mu propozycję nie do odrzucenia. W zamian za darowanie mu dezercji miałby ponownie wyruszyć do Afganistanu, tym razem na koszt Kompanii, oficjalnie w celu prowadzenia badań archeologicznych.

Zgodził się i takie badania rzeczywiście prowadził. Z wykopalisk w ponad 50 buddyjskich stupach w okolicach Kabulu i Dżalalabadu zgromadził setki drobnych przedmiotów i ponad 40 tysięcy monet. Pod przybranym nazwiskiem publikował raporty o znaleziskach, zamieszczał rysunki, plany budowli, mapy. W czasach, kiedy zainteresowanie numizmatami z tego regionu koncentrowało się na monetach ze złota i srebra, uznał, że monety miedziane są o wiele ważniejsze dla celów badań historycznych. Jako pierwszy zauważył, że greckie nazwy i tytuły na awersach monet powtarzały się na rewersach w kharoszti, co doprowadziło później do rozszyfrowania tego starożytnego pisma indyjskiego. A w zamian za dostarczane potajemnie informacje szpiegowskie uzyskał od Kompanii oficjalne ułaskawienie.

W roku 1842 powrócił do Londynu i spisał wspomnienia z podróży. Ożenił się, miał dwójkę dzieci. Z trudem utrzymywali się ze skromnej emerytury przyznanej mu przez Kompanię w wysokości 100 funtów rocznie. Zmarł w wieku 53 lat.

czwartek, 17 kwietnia 2025

Najstarszy test ciążowy

Pierwszy w historii test ciążowy (i to ekologiczny):

Sposób na poznanie, czy kobieta urodzi, czy nie urodzi: (włożyć) trochę jęczmienia i trochę pszenicy, niech kobieta codziennie podlewa je swoim moczem, po równo jęczmienia i ziarna w obu workach. Jeśli jęczmień i pszenica wykiełkują, urodzi. Jeśli (tylko) jęczmień wykiełkuje, będzie chłopiec, jeśli (tylko) pszenica wykiełkuje, będzie dziewczynka. Jeśli żadne z nich nie wykiełkuje, nie urodzi.
[papirus berliński nr 3038, Nowe Państwo, ok. 1350-1200 p.n.e.; wg. G. Lefebvre’a]

W 1963 sprawdzono eksperymentalnie skuteczność egipskiego testu ciążowego. W badaniach przeprowadzonych na uniwersytecie Ain Shams w Kairze użyto próbek dwóch odmian pszenicy i dwóch odmian jęczmienia, które umieszczono na szalkach Petriego i podlewano moczem męskim i kobiecym, czystym oraz pół na pół z wodą. Próbki kontrolne tych samych odmian podlewano czystą wodą. Ziarna podlewane wodą po kilku dniach kiełkowały. Ziarna podlewane moczem męskim lub kobiet, które nie były w ciąży, nie wykiełkowały w żadnej próbce. Natomiast wypuszczały kiełki ziarna podlewane moczem kobiet w ciąży, choć nie w każdym przypadku. To oznacza, że starożytny test egipski nie dawał wyników fałszywie dodatnich: jeśli podlewane kobiecym moczem ziarna pszenicy lub jęczmienia wykiełkują, to kobieta na pewno jest w ciąży.

W badaniach użyto 40 próbek moczu od ciężarnych kobiet. W 12 przypadkach ziarna nie wykazały oznak wzrostu, w 5 przypadkach wypuściły niewielkie kiełki (0,1 mm), w pozostałych 23 przypadkach kiełki były wyraźnie widoczne, choć urosły mniejsze niż w ziarnach podlewanych wodą. Test wskazał więc poprawny wynik dla 70% kobiet w ciąży. Jak się przypuszcza, skuteczność „próby pszenicy i jęczmienia” wynikała zapewne z podwyższonego poziomu estrogenów w moczu ciężarnych kobiet, stymulującego kiełkowanie.

Sposób starożytnych Egipcjan okazał się natomiast całkowicie nieskuteczny w przewidywaniu płci przyszłego dziecka i być może wynikał po prostu ze skojarzenia: w języku staroegipskim, podobnie jak w polskim, jęczmień (𝘪𝘵) jest gramatycznie rodzaju męskiego, a pszenica (𝘣𝘦𝘥𝘦𝘵) żeńskiego.


P. Ghalioungui, Sh. Khalil, A. Ammar, „On an ancient Egyptian method of diagnosing pregnancy and determining foetal sex”, Med Hist. 1963 Jul; 7(3):241-6

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Nie pytaj żony w domu: „Gdzie to jest?”

Wskazówki pisarza Aniego sprzed 3000 lat:

Nie kontroluj żony w domu, gdy wiesz, że jest sumienna. Nie pytaj jej: „Gdzie to jest? Przynieś nam”. Położyła to na właściwym miejscu. Przypatruj się jej w milczeniu, a poznasz jej mocne strony. To radość, gdy twoja dłoń jest w jej dłoni. Wielu o tym nie wie.
część papirusu Boulaq 4 wg A. Mariette, „Les papyrus égyptiens du Musée de Boulaq”, Paris 1871
Część papirusu Boulaq 4
wg A. Mariette, „Les papyrus égyptiens du Musée de Boulaq”, Paris 1871

„Nauki Aniego”, papirus Kairo CG 58042 (=Boulaq 4), egipskie Nowe Państwo, ok. XIII-XII w. p.n.e.

wtorek, 8 kwietnia 2025

Meretseger, kochająca ciszę

Znamy ją z dwóch tylko zabytków, powstałych trzysta lat po jej śmierci. Nosiła imię Meretseger, co oznacza: Miłująca Ciszę. To samo imię nosiła później tebańska bogini, strażniczka spokoju zmarłych, mieszkająca na szczycie wzgórza w kształcie piramidy, górującego nad Doliną Królów, kryjącej w swoim wnętrzu wykuwane od czasów Nowego Państwa skalne grobowce królewskie.

Królowa Meretseger miała być żoną faraona Senusereta III, panującego w XIX w. p.n.e., w epoce Średniego Państwa. Tak przynajmniej wynika z inskrypcji na wschodniej ścianie świątyni w Semnie, w Nubii, sporządzonej w początkach panowania Totmesa III, władcy z czasów Nowego Państwa, oraz z uszkodzonej steli, również znacznie późniejszej niż czasy królowej Miłującej Ciszę. Według tych źródeł Meretseger jako najwcześniejsza egipska królowa nosiła tytuł Wielkiej Małżonki Królewskiej, 𝘏𝘦𝘮𝘦𝘵 𝘕𝘦𝘴𝘶 𝘞𝘦𝘳𝘦𝘵, który stał się stałym tytułem głównych żon królewskich, odróżniającym je od żon niższej rangi. Była również pierwszą królową małżonką, której imię zapisano w kartuszu.

Na wapiennej steli, datowanej na okres Nowego Państwa, przedstawiona została razem ze swoim mężem. Przed postacią, na wysokości nakrycia głowy, umieszczono imię. Hieroglify składające się na imię Meretseger otacza pionowy kartusz, stylizowana owalna pętla z prostopadłą kreską na końcu, obwódka, którą do tej pory oznaczano wyłącznie imiona faraonów.

Górna część wapiennej steli przedstawiającej Senusereta III w koronie Górnego Egiptu i królową Meretseger
Górna część steli przedstawiającej Senusereta III i królową Meretseger.
British Museum, EA846; The Trustees of the British Museum, CC BY-NC-SA 4.0