Teraz wypada nam jeszcze pomówić o wielkim kłopocie, który z pierwszym brzaskiem 1 stycznia 1876 oczekuje każdego Galicjanina i każdą Galicjankę. Z uderzeniem dwunastej całe mnóstwo dawnych znajomych naszych pochłonęła na wieki toń niepamięci – witają nas nowe, nieswojskie figury. Funt, łokieć, łut, sążeń, korzec, garniec, wszystko to przestało istnieć, rozpoczyna się panowanie kilogramów, metrów (ale nie fortepianu, Bogu dzięki)*, hektolitrów itd. Zamiast dwóch mil ujedziemy mniej więcej piętnaście kilometrów, a to nieszczęsne „mniej więcej” spotykać nas będzie odtąd na każdym kroku. Jedna tylko starodawna kwarta polska wraca do dawniejszego swojego znaczenia, odpowiada ona bowiem tak dalece „mniej więcej” litrowi, że można jej przyznać tożsamość z tą francuską miarą. Stąd wygoda dla gospodyń i gospodarzy, bo i dla nich hektolitr zboża odpowiadać będzie 25 garncom, czyli „mniej więcej” trzem ćwierciom podolskim. Z kilogramem już większa bieda. Wynosi on dwa funty cłowe, to jest większe od polskich, a mniejsze od wiedeńskich. Pojęcie łuta zaginie zupełnie. Kto by też biedził się z takimi ułamkami jak 17,5, a tyle właśnie gramów idzie na łut wiedeński, podczas gdy na polski potrzeba 13,8 grama. Ale to fraszka w porównaniu z miarą długości. Metr ma niespełna półtora łokcia wiedeńskiego i niespełna dwa polskie, a kto nie uważa na to „niespełna”, ten kupując sztukę płótna lub kilkanaście „łokci” materii na suknię, może się pomylić o jeden, dwa i trzy takie łokcie.
Należy przy tym zwrócić uwagę, że u nas pojęcia dawnych miar i wag były zawsze bardzo niepewne i pomieszane, do czego się panowie kupcy, zwłaszcza bławatni, według sił swoich przyczyniali. Wiem z własnego doświadczenia, że w handlach lwowskich obliczano na łokcie wiedeńskie, a mierzono materię łokciem polskim.
Zaprowadzenie przymusowe metra położy tamę takim nadużyciom i w ogóle zaprowadzenie wag i miar francuskich ustali raz przecie nasze wyobrażenia o objętości, długości i wadze ciał – wyobrażenia nader dowolne, zwłaszcza u płci pięknej. Matematycy twierdzą, że Polka wynalazła to, o czym im się nie śniło, a mianowicie ona to miała wynaleźć, że istnieje większa i mniejsza – „połowa”. Odkrycie nie było trudne, potrzeba było tylko zastosować do matematyki praktykę matrymonialną, w której Polka najczęściej bywa większą połową – nie jakoby mężulkowie bywali karłami lekkimi jak piórko, owszem, nie brakuje im nic w długość i w szerokość, ale… no, ale Państwo już wiecie, co chcę powiedzieć.
Swoją drogą czeka nas mała desperacja gramatyczna z rodzajowaniem i deklinowaniem rozmaitych kilo, hekta i deka. Będziemy mieli „ten litr”, „tę litrę” i „to litro”, ad libitum, a jakim sposobem pan Antoni doliczy się drogi ze swojej Karmanówki do miasteczka powiatowego, tego dalipan nie wiem, wiem tylko, że jest więcej niż pięć kilometrów, podczas gdy u pana Antoniego wszystko ponad trzy jest X. W podobnym ambarasie będzie także buchalteria Wydziału Krajowego jednego z austriackich krajów koronnych.
Jan Lam, „Pogadanki”, „Tydzień literacki, artystyczny, naukowy i społeczny”, 2 stycznia 1876.
* W dawnej polszczyźnie słowo „metr”, z francuskiego maître, oznaczało nauczyciela, zwłaszcza muzyki, tańca lub języków obcych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz